Ostatnimi czasy pojawił się nowy trend. Trend związany z pójściem na studia. Wprowadza on bardzo dużo zamieszania i strachu o przyszłość. Dziś właściwie każdy może i idzie na studia. Powstają miliony nowych uczelni wyższych, które kształcą ludzi na tych samych kierunkach co uczelnie państwowe. Uczelnie przyjmują coraz więcej osób, które tworzą sztuczny tłum na rynku.
Po co przyjmować na kierunek przykładowo 300 osób? Czy ktoś zastanawia się nad tym, gdzie Ci ludzie po studiach będą pracować?
Wyobraźmy sobie koniec roku akademickiego... (przykład kierunku architektonicznego na Politechnice)
Trzystu świeżo upieczonych magistrów z uśmiechami na twarzach chwyta w dłoń swoje dyplomy i zaczyna poszukiwanie pracy... Idą do jednej pracowni, drugiej, trzeciej... Wszędzie proszą o zostawienie CV zapewniając, że się odezwą... Nie odzywają się. I co teraz? 5 lat nie takich łatwych studiów zakończone i zero perspektyw na przyszłość... To może zmywak?
Dla wielu na samą myśl podjęcia pracy nie związanej z kierunkiem studiów, robi się źle. Skąd takie podejście? Czasy są jakie są... W niedalekiej przyszłości się raczej nie zmienią. Jakoś ten okres trzeba przetrwać!!! Dla wielu osób praca to prestiż. Chcą się nią chwalić, pokazywać znajomym. Pytanie brzmi po co? Czy najważniejsze jest zdanie i opinia innych, obcych dla nas ludzi?
Przecież żadna praca nie hańbi! To, że ktoś będzie pracował na zmywaku, czy sprzątał toalety, czy może szorował okna w biurach nie znaczy jeszcze, że jest skończony i beznadziejny!
Często ludzie, którzy podejmują się takich zadań są pełni fantastycznych pomysłów! Przecież pracując na zmywaku, można wyrobić sobie doświadczenie, znajomości i w przyszłości np otworzyć coś swojego. To samo ze sprzątaniem. Skoro jest zapotrzebowanie na osoby do sprzątania, to może otworzyć swoją firmę sprzątającą?
Jakie Wy macie podejście do takiego tematu? Jakie macie pomysły na swoje biznesy?
Nie traktujmy żadnego wydarzenia w życiu jako porażki!!!
Hańba, śmieszne słowo do używania w kontekście pracy. Nie ma co się przejmować zdaniem innych. To nam ma być dobrze, a nie naszemu społecznemu statusowi. Jeśli ktoś postrzegałby mnie jako gorszego dlatego, że np. stwierdziłem, że zbieranie puszek i butelek na ulicy to dobry biznes to taka znajomość nie jest dla mnie nic warta.
OdpowiedzUsuńTrzeba tu jednak odróżnić pracę "nie w zawodzie" od zwykłego braku ambicji.
Jeśli ktoś idzie na wakacje do pracy np. na kasie w sklepie, przez ten czas przyzwyczai się, że wpływają mu wystarczające na podstawowe życie pieniądze i po wakacjach już zostaje w tej pracy to to jest brak ambicji.
Co innego jeśli idziemy, w kierunku który powszenie jest uznawany za zawód drugiej kategorii, ale nas to kręci. Chcemy się w tym rozwijać i widzimy w tym swoją przyszłość. Choć praca jest ciężka to sprawia nam przyjemność.
Ja nie wyobrażam sobie pracy przez całe życie w 1 branży. Nie miałbym nic przeciwko, żeby za 2 lata zostać plantatorem borówek amerykańskich. Za 5 mieć mały biznes wynajmujący skutery nad morzem, a w międzyczasie popracować sobie gdzieś fizycznie co by się nie zasiedzieć przed komputerem.
Ktoś powie, że takie coś jest niemożliwe, bo brak wykształcenia w danej dziedzinie, bo coś tam jeszcze. Cóż im więcej ludzi tak myśli tym mniejsza konkurencja dla mnie :)
Pytasz, po co przyjmować na dany kierunek ileś tam osób. Rozumując tymi kategoriami nie powinno się przyjmować nikogo na żaden kierunek (no może poza jakimiś medycznymi), bo obecnie wszędzie jest przesyt i po niemal każdym kierunku są problemy z pracą. Kiedyś np. ochrona środowiska czy ekonomia to było coś, a dzisiaj i po tym są problemy za znalezieniem pracy. Podejrzewam, że za parę lat to samo czeka informatyków. Co roku uczelnie, technika i szkoły pomaturalne "wypuszczają" nowych absolwentów informatyki, a miejsc pracy dużo nie przybywa. Człowiek, jakby zwracał na uwagę tylko na to, że po danych kierunku na pewno będzie praca, to pewnie nigdzie by się nie uczył, bo teraz w niemal każdej branży jest ciężko o robotę. Nawet do sklepu na kasę ciężko się dostać, niesamowita konkurencja. Nastały takie dziwne czasy, że osoba wykształcona jest nikim dla społeczeństwa i dla pracodawców. Być może wynika to trochę z faktu, że teraz przez kolejne etapy edukacji przepuszczane są osoby nie grzeszące inteligencją. Nie umieją poprawnie pisać, czytać, liczyć (niekiedy nazywa się to szumnie różnymi dys-) lub zwyczajnie są za tępi na edukację w normalnej szkole. Przepuszcza się ich jednak, bo istnieje pogląd, że każdy powinien skończyć szkołę i zdać maturę. A później tacy niezbyt pojętni uczniowie idą na studia lud do szkół pomaturalnych. Być może to jest jedna z przyczyn braku szacunku do osób wykształconych- maturę, wykształcenie średnie i co za tym idzie wyższe może zdobyć każdy. Zamiast już na etapie podstawówki oddzielać ziarna od plew i nie dopuszczać do techników i liceów (czyli de facto do matury) osób niezdolnych, szkoły przepuszczają kogo się da, a później dziwią się, że nikt nie szanuje osób wykształconych. Nie mówię, żeby robić nie wiadomo jakie odsiewy, ale to gruba przesada, aby osoby nie umiejące pisać czy liczyć kończyły szkołę, zdawały maturę i szły na studia tylko dlatego, że mają "zaświadczenie" lub na zasadzie "a przebrnął jakoś na dwójach przez tę szkołę, to dopuśćmy go do matury". I to nie w uczelniach tkwi problem czy w ilości osób, jaką przyjmują, problem zaczyna się od najwcześniejszych etapów edukacji i polega na poglądzie, że trzeba przepuszczać do następnych klas, a później do matury kogo tylko się da. Takie jest moje zdanie na ten temat. Przepraszam za zbyt długi wpis, dopadła mnie wena.
OdpowiedzUsuń